Ktoś zaproponował w komentarzu ze zwycięzcami, żeby opublikować prace trzech pierwszych miejsc, także za zgodą autorów właśnie to robię. Nagrody wysłałam już kilka dni temu, więc jedynie ostrzegam, żebyście byli kulturalni, ja podjęłam decyzję na temat zwycięzców, więc po prostu jeśli postanowicie coś napisać w komentarzu niech będzie to miłe. Jeszcze raz gratuluje zwycięzcą i wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie. Mam nadzieję, że za rok uda nam się to powtórzyć.
3 miejsce:
W
świecie Nocnych Łowców wszystko się zmieniło. Jace dołączył
do swojego ojca, Alec jest zajęty Magnusem a Clary odzyskała matkę,
która już się obudziła. Pewnego dnia Clary siedziała w pokoju w
Instytucie z pudełkiem z inicjałami J.C. w ręku, gdy nagle do
pokoju ktoś zapukał.
-Proszę!
-krzyknęła Clary. Do pokoju weszła szczupła kobieta o rudych
włosach z bliznami na rękach, które były pozostałościami po
runach. Tak to z pewnością była jej matka. Gdy tylko Clary ją
zobaczyła, zerwała się na równe nogi z łóżka kładąc pudełko
na łóżku i podbiegając do swojej mamy przytulając ją.
-Mamo!
Tak się cieszę!
-Ja
też się cieszę Clarisso.
-Mam
tobie dużo do opowiedzenia.
-Właśnie
dlatego tutaj przyszłam.
-Siadaj
mamo.
Jocelyn
posłusznie usiadła na łóżku kładąc rękę obok siebie gdy w
pewnym momencie czegoś dotknęła. Spojrzała na to coś, okazało
się, że to jest pudełko. Wzięła ową rzecz do ręki w momencie
gdy Clary zdążyła już usiąść obok swojej mamy. Jocelyn bacznie
przyglądała się pudełku a po jej policzkach zaczęły spływać
łzy jak grochy. Clary spojrzałą na matkę a gdy dostrzegła łzy
natychmiast ją przytuliła.
-Mamo...dlaczego
płaczesz?
-Clary.
Skąd to masz?
-
Razem z Simonem i Alecem wybraliśmy się do naszego domu a raczej do
czegoś co teraz można nazwać pozostałościami po naszym domu i
znaleźliśmy to w szparze podłogowej. To prawda, że J.C. to
inicjały od Jonathan Christophera?
-
Tak...Clary muszę Ci coś powiedzieć. Jace nie jest twoim bratem.
Owszem masz brata ale nie jest nim Jace. Moja śpiączka tyle
namieszała, w życiu Nocnych Łowców, że teraz zaczynam siebie
obwiniać za to, że wypiłam ten eliksir. Twoim bratem jest
Sebastian Morgenstern.
-Nie
rozumiem. Skoro moim bratem jest jakiś tam Sebastian to dlaczego
tutaj na pudełku są inicjały J.C.?
Jocelyn
się zaśmiała.
-Clary
spójrz na to z innej strony. Jak już wiemy Jace dołączył do
Valentine'a przekonany, że to on jest jego ojcem. A tak naprawdę to
Sebastian jest twoim bratem. Twój brat jest wręcz podobny do
Valentine'a z zachowania. Chce być taki jak on. Dlatego też kazał
na siebie mówić Jonathan. Uznał, że tak jest bardziej
oryginalnie. Stąd te inicjały.
-A
skąd te C?
-Clary
kochanie wszystko w swoim czasie.
Nagle
Clary olśniło. Skoro Jace nie jest jej bratem to...
-Mamo
wychodzę! Muszę coś załatwić!
Clary
szybko pobiegła do drzwi wyjściowych Instytutu gdy za nadgarstek
złapał ją Alec właśnie wychodzący na randkę z Magnusem.
-Clary
gdzie tak pędzisz?
-Nie
mam czasu na wyjaśnienia! Trzeba go zatrzymać!
-Kogo
zatrzymać? O czym ty mówisz?!
-O
Jace! Później wam wszystko wyjaśnię!
-Clary!
Nie mów mi, że chcesz wyruszyć na statek sama i to w dodatku bez
broni! Zwariowałaś?! Jeśli już tak bardzo ciągnie Cię do Jace
to idziesz tam z nami!
-
Dobrze. Przepraszam...za szybko...
-Rozumiem.
Poczekaj tutaj. Magnus przepraszam Cię ale randkę musimy przełożyć
na kiedy indziej. Sam rozumiesz. Alec szybko pocałował Magnusa w
usta i pobiegł do sali treningowej gdzie byli wszyscy Nocni Łowcy z
Nowojorskiego Instytutu. Clary spojrzała ze współczuciem na
Wielkiego Czarownika Brooklynu. -Bardzo Cię przepraszam Magnus, że
tak wyszło.
-Nie
szkodzi. I tak nic tu po mnie.
Już
miał pstryknąć palcami by rozpłynąć się w powietrzu gdy Alec
go zatrzymał. Za nim stała Izzy i inni Nocni Łowcy.
-Czekaj
Magnus! Pomożesz nam. Clary mamy armię.
Alec
rzucił Clary miecz seraficki i pomógł zrobić jej potrzebne runy.
-Magnus możesz stworzyć Bramę na statek Valentine'a?
-Robi
się groszku pachnący.
-Gro..szku?
Magnus to nie przejdzie. Rób tą Bramę nie możemy stracić żadnej
cennej sekundy!
Magnus
zrobił Bramę gdy w najmniej oczekiwanym momencie przybiegli rodzice
Isabelle i Aleca. Maryse chciała ich zatrzymać.
-Stać!
Ale
za późno. Wszyscy przeszli przez Bramę oprócz Magnusa.
-Jaka
szkoda.
Kociooki
zamknął Bramę a potem pstryknął palcami i rozpłynął się w
powietrzu.
-Ten
czarownik jeszcze pożałuje tego co zrobił! W tym samym czasie
Nocni Łowcy przeszli przez Bramę i znaleźli się na statku
Valentine'a. Clary rozpaczliwie szukała wzrokiem Jace'a. Jest!
Znalazła go. Podbiegła do niego. Jace był w niezłym szoku gdy ją
zobaczył i od razu do niej podbiegł.
-Clary
co ty tu robisz?! Uciekaj stąd! Nie powinno Cię tu być! Valentine
zauważył na statku nieproszonych gości i zesłał na nich różnego
rodzaju demony. Nocni Łowcy dzielni z nimi walczyli podczas gdy
Clary próbowała nawiązać rozmowę z Jace'em.
-Jace!
Ja Ci wszystko wyjaśnię! Nie jesteś moim bratem! Nie jesteś synem
Valentine'a! Rozmawiałam z Jocelyn! Wróć do nas i opuść mojego
ojca a wszystko Ci wyjaśnię! Jace nic nie odpowiedział tylko ją
do siebie przyciągnął i pocałował czule i namiętnie wtapiając
ręce w jej włosy a ona oddała mu pocałunek. W tym momencie Nocni
Łowcy pokonali demony. Nie wiadomo skąd na statku pojawił się
Magnus i otworzył Bramę.
-Do
Instytutu! Szybko!
Magnus
ich ponaglał. Wszyscy go posłuchali i przebiegli poprzez Bramę.
Clary złapała Jace'a za rękę i pociągnęła go za sobą
przebiegając przez fioletowe światło inaczej zwane Bramą.
Czarownik pobiegł ostatni zamykając za sobą Bramę. Valentine aż
gotował się ze złości. -Cholera!
Wszyscy
znaleźli się w Instytucie i odetchnęli z ulgą a wieczorem wszyscy
zebrali się razem w tym nawet Simon w Instytucie bo Clary miała do
opowiedzenia całkiem ciekawą historię.
2 miejsce:
Clary
POV.
Szukanie
Jace'a nie było łatwe… podchodziło to nawet pod niemożliwe, ale
ja nie chciałam się poddać. Nie miałam takiego zamiaru. W
Instytucie nie było lepiej, państwo Lightwood nadal byli źli na
Aleka za jego wybór, choć w sumie nie dziwie im się, Magnus
ma...dosyć ciekawą reputację wśród Nocnych Łowców, wampirów,
wilkołaków, a nawet ludzi. Isabelle nadal nie potrafiła pogodzić
się z faktem, że Hodge nas wszystkich zdradził. Było to dla niej
nierealne i choć pokazywała swoją zimną stronę widziałam ten
ból. W końcu sama przeżywałam podobny. Baliśmy się też ataku
Valentine'a, wiedzieliśmy, że może zaatakować w każdej chwili.
Ten strach był chyba najgorszym uczuciem ze wszystkich. Z Jace'em
nie było lepiej. Nie mogłam znieść, że go nie ma obok. Zarówno
Magnus, jak i Simon nie byli w stanie go wytropić. Wampiry nadal
odmawiały odnowienia porozumień, co dodatkowo komplikowało sprawę.
Mama opowiedziała mi wszystko już następnego dnia. Wreszcie
poznałam prawdę, o ucieczce i...i o Jace'ie. Nie dociera do mnie,
że on jest moim bratem...Przecież ja go kocham do
jasnej cholery!
-
Clary...- do pokoju wszedł Alec. Po odejściu Jace'a nasze relacje
się ociepliły. Oczywiście, nie ma co liczyć na jakichś super
przyjaciół, ale umiemy rozmawiać i to się liczy.
-
Jestem. - odpowiedziałam, odwracając się do bruneta. Spojrzał ze
współczuciem na moją po raz kolejny zapłakaną twarz. Bez słowa
podszedł do mnie i przytulił, a ja po raz kolejny zaczęłam przy
nim płakać. Byłam słaba, ale Alec też cierpiał. Więź
parabatai powodowała, że chłopak czuł cały ból Jace'a i to go
bolało bardziej. Alec wiedział, że Jace cierpi, że nie chce tam
być, a bolało go bardziej to, że nie jest w stanie mu pomóc (tu
raczej powinien być ...To było dla niego straszne. To nas
połączyło, wspólny ból.
***
-
Boje się, Alec. - wyznałam w końcu. - Jace nie wie, co robi, jest
zaślepiony wiarą, że to jego wina. - powiedziałam, kiedy
siedzieliśmy na ziemi opierając się o ramę łóżka.
-Też
się o to boje...ale bardziej martwi mnie to, że nie czuje u niego
chęci ucieczki, albo zabicia ojca. Czuje tylko jego ból i...i
pustkę. To cholernie dołujące. - powiedział, przechylając głowę
w tył tym samym opierając ją o tył łóżka.
-Najgorsze
jest chyba, że póki co jesteśmy kompletnie bezsilni. -
wyszeptałam. Spojrzałam na bruneta. Jego twarz pokazywała, jak
bardzo jest zmęczony, wyczerpany tym wszystkim.
-
A jak tam u Magnusa? - spytałam, próbując zająć go czymś innym
i zmienić temat. Lekki uśmiech wkradł się na twarz Aleka.
-Pogodziliśmy
się...ale nadal nie lubię tej Camille, za bardzo się do niego
przystawia. - powiedział, po czym cicho się zaśmiał. Zaraz do
niego dołączyłam.
-
Nie martw się. - zaczęłam, gdy tylko się uspokoiłam. - też nie
lubię tej Camille, Magnus jej nie lubi, a do tego możesz być
pewny, że ona ci go nie ukradnie. - dodałam.
-
Skąd możesz to wiedzieć? - spytał brunet.
-
Bo widzę, jak Magnus na ciebie reaguje, jak świecą mu się oczy,
jak patrzy na ciebie...widzę po prostu, jak mocno cię kocha. -
powiedziałam, wstając, po czym wyszłam z pokoju i skierowałam się
w stronę sypialni Isabelle.
-
Hej, Izzy. - przywitałam się z dziewczyną. Kiwnęła na mnie
zagłębiona w otchłani swojej szafy. Czegoś szukała, więc
zostałam, bo byłam ciekawa, czego. Po około pięciu minutach
Isabelle odwróciła się do mnie w ręce trzymając czarny materiał.
Gdy go rozłożyła ujrzałam sukienkę, śliczną sukienkę.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła na kreację z uśmiechem, lecz
potem w jej oczach zobaczyłam łzy.
-
Dostałam ją od Hodge'a na piętnaste urodziny. - mówiła z
uśmiechem, a po policzkach płynęły jej łzy.
-
Izzy nie płacz. - powiedziałam, wstając z łóżka, na którym
siedziałam, po czym przytuliłam ją mocno. - Nocne Łowczynie nigdy
nie płaczą, prawda? Jace nigdy nie płakał...- wyszeptałam.
Dziewczyna pociągnęła nosem i wyprostowała się. Teraz patrzyła
na mnie z góry, bo...no cóż, górowała nade mną wzrostem, jakby
nie patrzeć.
-
Masz rację...- zaczęła. - Nocne Łowczynie nigdy nie płaczą. Nie
mogę być słaba, nie mogę okazywać słabości, to Hodge jest
winny, nie ja...- powiedziała ze zdeterminowanym wyrazem twarzy.
Pokiwałam głową i skierowałam się z nią w stronę garderoby,
próbując ją odciągnąć od złych myśli.
***
Obudziłam się gwałtownie. Serce dudniło jak oszalałe, ciało
było spocone, a ja rozpalona. Przed oczami ciągle widziałam ten
sam obraz i to od dwóch tygodni tak samo. Jace, związany, wołający
o pomoc, potem Jace, zły, stojący ramię w ramię z Valentine'em,
zabijający Aleka, a na koniec...Ja… stojąca obok nich, z taką
samą żądzą zła, z czarnymi oczami, demoniczną krwią, płynącą
w moich żyłach. Odkąd Jace odszedł, a my rozpoczęliśmy
poszukiwania, nawiedzał mnie ten sam sen, a raczej koszmar. Powoli
traciłam siły, by pocieszać innych i przy okazji siebie. Spadałam
w dół i nie potrafiłam się podnieść...to było straszne.
***
Snułam
się korytarzami myśląc nad tym wszystkim, gdy nagle zobaczyłam
przed sobą białą poświatę. Nim zdążyłam uciec, przede mną
pojawił się...Jace.
-
Jace?! Co ty tu robisz?! - krzyknęłam i już chciałam go
przytulić, ale kiedy się do niego zbliżyłam, przeniknęłam przez
niego jak przez ducha. On tu był...ale to był hologram.
-
Clary...Clary...Chodź ze mną, znajdź mnie, cokolwiek...Proszę,
nie zostawiaj mnie. - wyszeptał, po czym zniknął tak szybko, jak
się pojawił, a ja upadłam na kolana i zaniosłam się głośnym
płaczem. Nie wytrzymałam, nie potrafiłam, kochałam go, nie
dopuszczałam do siebie myśli, że jest moim bratem. Nie umiałam
sobie poradzić. Mój płacz najwyraźniej usłyszał Magnus, bo
pojawił się obok mnie...w zasadzie niespodziewanie. Nie pozwolił
mi się odzywać, kazał tylko siedzieć cicho i oddychać.
Zaprowadził mnie do swojego biura i posadził na kanapie. Dał mi
jakąś miksturę i kazał wypić. Była strasznie gorzka i
niesmaczna, ale wypiłam całą, co do kropli. Nie minęło nawet
pięć minut, a ja byłam całkiem spokojna.
-
Teraz powiedz co się dzieje. - powiedział Magnus, który przede mną
kucał. Wzięłam głęboki oddech, po czym opowiedziałam mu
wszystko ze szczegółami. Mężczyzna zmarszczył brwi i widocznie
się zastanawiał. Kiedy skończyłam, spojrzał na mnie.
-
Musimy go znaleźć. Albo jest w niebezpieczeństwie, albo szykują z
Valentine'em zasadzkę, która ma na celu pochwycenie ciebie i twojej
mamy. Tak czy siak, musimy go znaleźć. - powiedział ze srogim
wyrazem twarzy. Miał rację, nawet jeśli jestem zagrożona, to
zrobię najlepiej znajdując go. Muszę.
***
-
Kat, nadal czytasz ten scenariusz? - odezwał się Matt, który
wszedł znikąd do pokoju. Oderwałam wzrok od pliku kartek i
spojrzałam na niego z uśmiechem.
-
Dobrze wiesz, że uwielbiam tworzyć ze scenariuszy historię, lepiej
się wtedy uczę, a i ona staje się ciekawsza. - powiedziałam.
-
Pokaż mi to. - powiedział, siadając obok mnie. - więc...jak ty to
robisz? Jak tworzysz te historie? - spytał.
-
Och, to proste. Zacznij czytać tekst, ale nie skupiaj się na nim,
zamiast tego czytając, wyobraź sobie, że to co czytasz, to gotowy
film. Kiedy czytasz fragment; "Clary podnosi się z łóżka, a
Alec zostaje na miejscu", wyobraź sobie te scenę, wczuj się w
nią. - powiedziałam.
Matt
zaczął czytać scenariusz, a nim się obejrzałam, razem
tworzyliśmy opowiadanie. Coś czuję, że drugi sezon będzie hitem.
1 miejsce:
Część I: Spotkanie
Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w takiej sytuacji. Jeszcze jakiś czas temu moim jedynym zmartwieniem było wybranie dobrej farby, lub odpowiednio grubego ołówka do wykonania rysunku, czy obrazu. Teraz zasiadałam przy długim stole narad w Alicante. Z mojej prawej strony znajdowała się Maryse, opanowana i skupiona. Doskonale wyszkolona Nocna Łowczyni. Zawsze zastanawiałam się, jak można tak żyć. Żyć ograniczając emocje do zera. Musiałam za bardzo odpłynąć, bo mama siedząca po lewej stronie ścisnęła mocniej moją dłoń. Odwzajemniłam uścisk.
- Nie możemy dalej siedzieć z założonymi ramionami - przekonywała przedstawicielka Clave - Valentine Morgenstern jest niebezpiecznym psychopatą, którego trzeba powstrzymać nim dojdzie do tragedii.
- Jakby już do niej nie doszło! - krzyknął mężczyzna siedzący parę krzeseł od niej.
Kobieta popatrzyła na niego z naganą, ale ten nie zwrócił na to uwagi. Wstał z miejsca i uderzył pięścią w blat stołu. O ile dobrze pamiętałam nazywał się Black.
- Gdyby nie lenistwo i ślepota Clave nie doszłoby do takiej sytuacji! - krzyczał, a zewsząd dochodziły zgodne pomruki. Blondwłosa Nocna Łowczyni nie miała pojęcia co odpowiedzieć. Zapewne nie uczyli tego na szkoleniach, pomyślałam gorzko.
- Kiedy to się skończy? - zagadnęłam mamę pełnym boleści głosem.
- Zapewne za parę godzin - wtrąciła Maryse zanim mama zdążyła otworzyć usta. - Zawsze tak jest.
- Nie możemy wyjść wcześniej? I tak dowiemy się wszystkiego, a mamy ważniejsze sprawy na głowie.
- Clary - straciła mnie Jocelyn - to naprawdę ważna narada
- Tak samo jak dwie ostatnie - powiedziałam nieco głośniej, co zwróciło uwagę osób siedzących najbliżej. - Przy następnej stwierdzicie, że to waga życia i śmierci, a kolejna może zapobiec końcu świata.
Maryse i Jocelyn wyglądały na zakłopotane. Siedzę tu wyłącznie dlatego, że powiedziały mi o rzekomym konflikcie pomiędzy Nefilim, a Podziemnymi. Dałam się wmanewrować. Znowu. Lightwood'owie uważali, że powinnam pokazywać się na naradach, jako najbliższa rodzina Valentine'a. Uważałam to za głupotę. Przecież widziałam mojego ojca zaledwie dwa razy w życiu! I za każdym razem próbował mnie zabić. Kochający ojczulek.
Narada trwała w najlepsze. A raczej awantura. Nefilim atakowali przedstawicielkę Clave, coraz to nowymi zarzutami. Zrobiło mi się jej nawet szkoda. Biedaczka, była tylko wysłanniczką i nie miała pojęcia, jak poradzić sobie z zarzutami pod adresem naszej władzy. Czułam się jak znudzona, że jedyne do czego byłam zdolna, to gapienie się w uchylone olbrzymie drzwi do sali. W pewnym momencie drzwi otworzyły się szerzej, a w szparze pojawiła się głowa Alec'a. Potrzebowałam chwili, by zrozumieć, że jego palący wzrok ma dać mi do zrozumienia, że mam do niego iść. Rozejrzałam się pośpiesznie. Mama odeszła na bok, by porozmawiać ze starym znajomym, a Maryse dyskutowała żywo z jakimś mężczyzną. Wstałam z fotela i niepostrzeżenie podbiegłam do chłopaka.
- Co ty tutaj robisz? - spytałam, ale Alec szedł już przed siebie korytarzem.
- Musisz mi pomóc - rzucił tylko przez ramię.
Postanowiłam sprawdzić o co może chodzić, więc podążyłam za chłopakiem. W ciszy pokonywaliśmy korytarze, aż chłopak przystanął przed jednym z pokoi. Wszedł do środka, a ja za nim. Wnętrze pokoju oświetlało tylko parę świec. Przez panujący na około półmrok dopiero po podejściu bliżej, spostrzegłam wyrysowany na betonowej podłodze pentagram.
- Bawisz się w szamana? - spytałam zszokowana, podczas gdy chłopak ustawiał świece w poszczególnych miejscach i zapalał je.
- Zadam ci tylko jedno pytanie - powiedział całkowicie poważnym głosem - Czy chciałabyś porozmawiać z Jace'em?
Myślałam, że żartuje. Spodziewałam się, że za chwilę roześmieje się i powie: ,,Wróć na ziemię, Clary. Jace odszedł". Ale on patrzył na mnie bez mrugnięcia okiem, czekając na oczywistą odpowiedź.
- Tak.
Pokiwał w zamyśleniu głową, po czym wyjął stelę z kieszeni jeans'ów. Zbliżył się do mnie i wyciągnął rękę w moją stronę. Podałam mu swoją dłoń, a on zaczął rysować na niej rune.
- Ja i Jace jesteśmy Parabatai. - powiedział nie patrząc na mnie - Łączy nas nierozerwalna więź. Przy użyciu odpowiednich run, znanych tylko Nefilim posiadających Parabatai, możemy kontaktować się ze sobą. Od kiedy Jace odszedł z Valentine'em próbowałem skontaktować się z nim, ale on mnie odrzucał. Pomyślałem, że... może to idiotyczne... ale stwierdziłem, że jeśli chciałby porozmawiać z kimkolwiek to byłabyś to właśnie ty.
Starałam się skupić na pieczeniu, jakie wywoływała stela. Wspomnienia z tamtego dnia wróciły ze zdwojoną siłą. Zamknęłam oczy i znów zobaczyłam Jace'a i Valentine'a przechodzących prze portal z kielichem. Chciałam pobiec za nimi, ale Alec złapał mnie i trzymał w ramionach dopóki nie zniknęli. Nigdy mu za to nie podziękowałam. Za to, ani za milion innych rzeczy, które dla mnie zrobił. Boże, pamiętam, że staliśmy tam razem mając nadzieję na powrót Jace'a. Wówczas dusiłam się łzami, ale czułam, jak ciało Alec'a trzęsie się, próbując pochamować łzy, płacz, czy nawet szloch. Myślałam tylko o sobie, całkowicie zapominając, o bólu, jaki odczuwalny poszczególne osoby. Alec, Isabelle, Maryse i Robert, Max, a nawet Simon. Poczułam wstręt do siebie. Jak mogłam być tak egoistyczna i nieczuła?
- Gotowa? - spytał Alec patrząc mi w oczy, po raz pierwszy od kiedy weszliśmy do tego pokoju.
Kiwam jedynie głową, bo nie stać mnie na nic więcej. Podchodzimy do środka pentagramu i łapiemy się za ręce. Zamykamy oczy i czekamy. Nagle przez moje powieki przedostaje się światło. Otwieram oczy. Stoję po środku klubu, w którym po raz pierwszy zobaczyłam Jace'a, Alec'a i Izzy. To także miejsce, do którego udałam się z przyjaciółmi w moje urodziny, kiedy jeszcze nie miałam pojęcia o Nefilim i całym tym szalonym świecie, którego stałam się częścią.
- Deja vu?
Odwróciłam się gwałtownie. Jace stał przy barze i opierał się o niego w nonszalanckiej pozie. Wyglądał na całego, choć lekko przygnębionego i zmęczonego.
- Jace.
Podbiegłam do niego i wpadłam mu w ramiona. Przez jakiś czas staliśmy w uścisku, po czym odsunęłam się, by przyjrzeć się mu uważniej. Miał widoczne worki pod oczami, zapadnięte policzki i włosy w nieładzie. Był wyczerpany.
- Bałam się o ciebie - powiedziałam nadal nie wierząc, że go widzę.
- Nic mi nie jest - zapewnił i przeszedł za bar - Napijesz się czegoś?
Wyjął szklankę i butelkę z przypadkowym alkoholem. Starał się, bym nie zauważyła jego załamania psychicznego, ale znałam go zbyt dobrze, by wiedzieć, że potrzebuje mojej pomocy oraz wsparcia.
- Jak traktuje cię Valentine? - spytałam.
- No wiesz, na pewno nie gramy w piłkę i nie oglądamy meczów, jak normalny syn z ojcem. Staram się trzymać od niego jak najdalej, co zresztą jest proste, bo każe mi przez cały czas trenować.
- Clave szykuje atak na Valentine'a.
Jace skinął głową i jedynym łykiem opróżnił szklankę. Skrzywił się przy tym, ale nieznacznie, jakby coraz bardziej przyzwyczajał się do tego. Coraz dokładniej wyobrażałam sobie jego życie u boku ojca. Sen, ciągłe treningi i picie w przerwach od tych dwóch czynności.
- Wiemy o tym - powinnam przerazić się, że użył liczby mnogiej? - W Clave są szpiedzy, którzy dostarczają mu wiadomości. On także przygotowuje atak.
Milczeliśmy przez parę minut, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu Jace nie wytrzymał. Cisnął szklanką o ścianę z wściekłą miną. Szkło rozpryskało się na małe kawałeczki.
- To nie tak miało wyglądać - wplątał dłonie we włosy i szarpał je nagłymi ruchami - Mieliśmy znaleźć kielich i pokonać Valentine'a, a nie siedzieć i użalać się nad sobą.
- Wybacz. To wszystko moja wina.
Blondyn spojrzał na mnie, jak na wariatkę. Zbliżył się do mnie powoli i wyciągnął rękę, dotykając mój policzek.
- Nie mów tak. To ja cię w to wciągnąłem. I ja cię z tego wyciągnę.
- Słucham? - popatrzyłam mu w oczy zaniepokojona -Co masz na myśli?
- Valentine będzie porozumiewał się z Clave w sprawie walki. Chce ustalić datę ostatecznego pojedynku. To będzie nasza szansa.
- Szansa na co? Jace... jaka szansa?
- Szansa na zabicie Valentine'a.
Gapiłam się na niego kręcąc głową. Czy on oszalał?
- Przecież nie możesz walczyć z nim walczyć, Jace. To niebezpieczne. Nie pozwolę ci na to.
- Będziesz musiała, Clary. - podwinął rękaw kurtki i dotknął runy, takiej samej, jaką Alec wypalił na mojej dłoni. Chciał przerwać nasze spotkanie, nim spróbuję odwieść go od usiłowania zamordowania naszego ojca.
Zawahał się. Podniósł na mnie wzrok, a na jego ustach pojawił się delikatny, choć smutny uśmiech. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, czy powiedzieć, jednym krokiem zmniejszył niemalże do zera odległość między nami, ujął w dłonie moją twarz i pocałował. Być może pragnęłam zbyt wiele, chcąc, by nigdy nie przestawał. Oderwaliśmy się od siebie, a on dotknął runy i zniknął. Klub rozpłynął się, a ja wróciłam na środek pentagramu w pokoju z betonowymi ścianami i podłoga, trzymając za ręce Alec'a.
Spojrzałam na Alec'a i spostrzegłam, że chłopak wpatruje się w przestrzeń za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam Magnus'a stojącego w wejściu.
- Co ty tutaj robisz? - spytał Alec.
- Przyszedłem po Clary - wskazał na mnie palcem - Wszyscy jej szukają. Ale może nie będę przeszkadzał w... waszych rytuałach... Co wy tu w ogóle wyprawiacie?
- My...
- To nie twoja sprawa - warknął chłopak - Nie powinno cię tu być, ani obchodzić cokolwiek....
- Związanego z tobą?
Czułam się jakbym stała pomiędzy młotem, a kowadłem. Alec i Magnus wpatrywali się w siebie bezlitośnie, prowadząc bitwę na spojrzenia. Nie miałam wątpliwości z jakiego powodu. Alec nadal dość mocno odczuwał zdradę Magnus'a, a przynajmniej tak odbierał jego pocałunek z Camille, choć czarodziej nie raz tłumaczył się, przekonując, o swoim uczuciu do Lightwood'a, ale ten jak uparty osioł, nie chciał słuchać.
- Może zostawię was samych?
- Tak!
- Nie!
Pomimo sprzeciwu Alec'a zaczęłam kierować się do wyjścia, gdy ten złapał mnie delikatnie za łokieć i przytrzymał.
- Nie zostawiaj mnie z nim. - poprosił cicho, choć Magnus prawdopodobnie to usłyszał.
- Alec, nie odstawiaj scen - zbeształam go, nie widząc innej możliwości - Porozmawiaj z nim, i dopiero potem uznaj, czy warto zaprzątać sobie tym głowę.
Chłopak westchnął i pokiwał głową. Ruszyłam do drzwi posyłając pokrzepiający uśmiech do obojga i wyszłam. Niesamowite. Jeszcze pięć minut temu rozmawiałam i całowałam się z bratem, a teraz pomagam Alec'owi i Magnus'owi naprawić ich związek. I to wszystko przed południem.
Zmęczona udałam się w stronę sali obrad. Moja matka i Maryse stały przed salą, a na mój widok spięły się i wyprostowały. Były zaniepokojone.
- Gdzie ty się podziewałaś?! - wybuchnęła Maryse. - Wiesz jak się o ciebie martwiłyśmy?
- Byłam - zawahałam się z odpowiedzią nie chcąc wsypać Alec'a - przejść się. Nie mogłam już tego wytrzymać i wyszłam. Nie musiałyście wysyłać po mnie Magnus'a.
Dopiero teraz przyjrzałam się dokładnie ich twarzą i dostrzegłam to, co starały się ukryć, pod maską chłodnego opanowania - przerażenie.
- Co się stało?
- Clave skontaktowało się z Valentine'em - odpowiedziała zimno Jocelyn, patrząc na wszystko, byle nie na mnie. - Ustalili datę ostatecznej bitwy.
Poczułam, że żołądek skręca mi się w supeł i zacieśnia coraz bardziej. ,, Szansa na zabicie Valentine'a". Nie, Jace, nie możesz tego zrobić, to zbyt niebezpieczne, to próba samobójcza. Nie.
- Kiedy? - milczały. - No mówicie! Za tydzień, dwa...
- Jutro, Clary - padła odpowiedź, która złamała mi serce - Jutro w samo południe.
Być może jutro, Jace popełni samobójstwo.
Część II : Czas
Siedem godzin
- Clary - Izzy westchnęła głośno i pokręciła głową - rozumiem, że się martwisz, ale bez przesady. Jace jest dużym chłopcem i da sobie radę.
- Isabelle, nie wygaduj głupot - warknęłam zdenerwowana - Przecież nie uda mu się pokonać jednego z najlepszych Nocnych Łowców naszych czasów. Jace jest silny, ale nie przesadzajmy. To nie Herkules!
- Myślę, że przesadzasz. Z całą pewnością nie mówił serio. Teraz musimy skupić się na przygotowaniach do bitwy.
- Ale...
Szatynka oddaliła się. Patrzyłam za nią z narastającym gniewem. Musiałam znaleźć kogoś, kto potraktuje mnie poważnie. Ale czas uciekał.
Sześć godzin
- Izzy miała rację.
Simon siedział na nagrobku i machał nogami w powietrzu. Spotkaliśmy się na cmentarzu, co było raczej nietypowe. Cały czas żałowałam, że wciągnęłam go w to wszystko.
- Jace może i jest narwany, ale na pewno nie głupi.
- Nie jest głupi - potwierdziłam - Jest przerażająco odważny i oddany ludziom, których kocha.
Wampir spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
- Jesteś pewna, że tak nie będzie lepiej? - spytał, ale spojrzenie, którym go obdarzyłam wywołało u niego zawstydzenie i zakłopotanie.
- Co masz na myśli? - spytałam na pozór spokojnie, choć w środku czułam, jakby coś we mnie pękło i nie miało zamiaru się pozbierać.
- Nic, naprawdę nic - zerwał się z nagrobka i stanął na równe nogi - Muszę iść. Wampiry także przygotowują się do walki. Muszę tam być.
Chciał zerwać się do biegu, ale załapałam go za ramię. Nadal nie patrzył mi w oczy.
- Dlaczego to powiedziałeś? Co miałeś na myśli?
Westchnął i w końcu podniósł wzrok.
- Wiesz, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką - Nie pytał, a stwierdzał - Znam cię... praktycznie od zawsze. I za każdym razem, gdy o nim mówisz, jesteś inna. Odważna i pewna siebie. Czasami to wygląda tak jakbyś nie widziała nic poza nim. To nie powinno się nigdy wydarzyć, Clary. Jest twoim bratem. Nie powinnaś się w nim zakochiwać.
Nim zdążyłam zaprzeczyć, zaprotestować lub po prostu potwierdzić, zniknął. Zostawił mnie. Nadal musiałam szukać pomocy dla Jace'a. Dla człowieka, którego kochałam inaczej niż powinnam.
Pięć godzin
- On jest twoim synem! - krzyknęłam sfrustrowana.
- To nieprawda! - odkrzyknęła mama. Nie pamiętam, kiedy ostatnio była taka zdenerwowana - Valentine was okłamał. Jonathan zginął, Jace nie jest moim synem!
Wiedziałam, że bardzo boli ją rozmawianie o swoim synie. Naprawdę miałam nadzieję, że się nie myli i mój brat umarł wiele lat temu. To było bezduszne, ale liczyłam na to całym sercem.
- Skoro tak uważasz, to jedyną osobą, która może to potwierdzić jest Valentine. Nie możemy dopuścić do jego pojedynku z Jace'm.
Nadal nie była przekonana. Chciała pomóc Jace'owi, jednak martwiła się o mnie. Dlaczego ci wszyscy ludzie nie widzieli problemu?
- Mamo...
- Clary - głos załamał jej się, gdy wymówiła moje imię. - Za niecałe sześć godzin może dojść do zagłady Nefilim. Powinniśmy skupić się na przygotowaniach do walki. To priorytet.
- Nie odpuszczę, mamo. - ostrzegłam, ale widząc jej nieugiętą minę postanowiłam zagrać ostrzej - Proszę cię, jesteś mi to winna za te wszystkie lata kłamstw!
Jocelyn drgnęła nerwowo i posłała mi wściekłe spojrzenie.
- Chroniłam cię - powiedziała tak cicho, że musiałam się zbliżyć, by usłyszeć słowa - Nigdy nie miałam zamiaru cię skrzywdzić. Nigdy.
Wierzyłam w to, lecz przemawiająca przez mnie złość była zbyt duża, by się uspokoić. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie, potrącając jakiegoś Nocnego Łowcę. Słyszałam jeszcze krzyk matki zanim postanowiłam sięgnąć po radykalniejsze metody działania.
Cztery godziny
- Błagam, tylko nie mówcie mi, że panikuje i wyolbrzymiam sytuację. Proszę was, musicie pomóc.
Alec i Magnus siedzieli na przeciwległych końcach kanapy. Między nimi nadal nie było najlepiej, ale wyjaśnili sobie wszystko i próbowali pogodzić. Cieszyłam się, że nie zrezygnowali z siebie nawzajem. Byli razem cudowni.
- To rzeczywiście brzmi poważnie - stwierdził Alec z zastanowieniem - Jace nigdy nie rzuca słów na wiatr.
- Nocni Łowcy - westchnął Magnus. - Wiedziałem, że będą z wami kłopoty. No cóż, jeśli ci na tym zależy, moglibyśmy użyć czarów.
Uśmiechnęłam się do czarownika i odetchnęłam z ulgą. Nareszcie ktoś potraktował mnie poważnie. Dlaczego nie przyszłam tu od razu? No tak. Alec i Magnus nie wrócili do Instytutu, tylko przenieśli się do mieszkania Bane'a.
- Co proponujesz? - spytał Alec patrząc na Magnus'a.
Czarownik wstał z obitej skórą kanapy i podszedł do regału pełnego ksiąg. Wyciągnął jedną i zaczął ją przeglądać.
- O ile znam Jace'a nie uda nam się odciągnąć go od walki. Ale możemy powstrzymać Valentine'a nim dojdzie do katastrofy.
- Jak?
Podszedł do stołu, w rogu pokoju i pokazał nam srebrny sztylet ze zdobioną rękojeścią. Podniósł go pod światło i bacznie się mu przyglądał.
- Zabijemy Valentine'a ostrzem nasączonym jadem demona.
Spojrzeliśmy po sobie z Alec'iem. Dostrzegłam, że mamy tak samo zahartowane spojrzenia.
- Więc to zróbmy - powiedzieliśmy równocześnie.
Jeszcze nigdy nie czułam się z nimi tak zżyta, jak teraz. Teraz czułam, że jesteśmy rodziną.
Dwie godziny
Stałam za regałem oglądając stare książki, gdy usłyszałam głos Magnus'a.
- Nadal jesteś na mnie zły.
Przez chwilę panowała cisza. Odpowiedź zabrzmiała cierpienniczo.
- Jestem tobą rozczarowany. Nic więcej.
- Sądzisz, że... - wziął głęboki wdech, jakby próbował łapczywie złapać powietrze w płuca - mógłbyś kiedyś zapomnieć.
Kolejna przerwa. Tym razem dłuższa i bardziej emocjonująca.
- Chyba już zapomniałem. Po prostu staram się skupić na priorytetach.
- Jesteś zbyt zadaniowy. Możemy zginąć, więc powinieneś korzystać z, być może, ostatnich chwil.
Wyczułam, jak atmosfera w pokoju gęstnieje. Nie mogąc wytrzymać sięgnęłam po jedną z książek i zdjęłam ją. Przez szparę pomiędzy książkami, widziałam, jak Alec okrąża stolik, staje przed Magnus'em i całuje łapiąc za poły jego marynarki. Przynajmniej oni byli w tym momencie szczęśliwi. Odłożyłam książkę na swoje miejsce i uśmiechnęłam sama do siebie. Dla takich właśnie ludzi powinna istnieć wieczność. Dla zakochanych, odważnych i pełnych nadziei.
Dziesięć minut
Stałam, otoczona dziesiątkami Nocnych Łowców, w ręce ściskając rękojeść sztyletu. Miecz oparty o moje plecy, był zimny. Czułam to nawet przez materiał skórzanej kurtki. Lewą ręką gładziłam powierzchnie drugiego sztyletu, wepchniętego za również skórzany pas. Ten czekał na Valentine'a. Ostatni raz odszukałam wzrokiem rodzinę i przyjaciół. Simon stał w grupie wampirów, która zgodziła się walczyć u naszego boku. Miał żądze krwi wymalowaną na twarzy, ale dawno przestało mnie to przerażać. Świat oszalał i stał się kompletnie inny niż przypuszczałam, lecz nie żałowałam tego. Cieszyłam się, że Simon stoi u mojego boku, nie ważne, jako człowiek, czy wampir. Po prostu był.
Mama stała z przodu trzymając za rękę Luck'a. Obok nich usytuowali się Lightwood'owie. Stali na czele całej armii, chcąc własnoręcznie zakończyć to, co zaczęli wiele lat temu, bezmyślnie ufając w ideologie szaleńca - mojego ojca. Gdy parę minut temu rozmawiałam o tym z Robert'em powiedział z zastanowieniem, że żałują za swoje grzechy, a teraz chcą je odkupić.
Cały hol Instytutu był zapełniony, a ja stałam w wejściu, lecz gdy odwróciłam się z łatwością odnalazłam wzrokiem Izzy. Posłałyśmy sobie pokrzepujące uśmiechy, zapominając o naszej sprzeczce na temat Jace'a. Kłótnie nie miały nic do znaczenia, gdy chodziło o stracenie czegoś tak drogocennego jak przyjaźń.
Odwróciłam wzrok od przyjaciółki, by spojrzeć na stojących obok mnie Alec'a i Magnus'a. Tak jak mama i Luck trzymali się za ręce. Żałowałam, że nie mogę teraz podać ręki Jace'owi, ale Alec, jakby czytając mi w myślach, wyciągnął rękę w moją stronę. Podałam mu dłoń, po czym spletliśmy palce, ściskając najmocniej jak potrafiliśmy. Zrozumiałam, że chłopak postanowił zaopiekować się mną, dopóki nie wróci Jace.
- Dziękuję - szepnęłam, gdyż wiedziałam, że usłyszy. - Za wszystko.
Skinął głową patrząc do przodu, na otwierający się portal.
- Dziękuję - powtórzył - Za wszystko i za nic.
Z portalu wynurzył się Valentine, a zaraz za nim Jace i armia demonów. Wokół mnie nareszcie zaczął się ruch. Nefilim i każde inne stworzenie, które zdecydowało się walczyć, wyciągnęło broń. Zaczęło się.
Część III: Starcie
Ruszyłam do przodu. Nie myśląc wbiłam ostrze w ciało demona, zbudowanego z czarnej masy, kopnęłam go powalając na ziemię i po raz kolejny wymierzyłam cios. Demon zniknął, a ja ruszyłam dalej. Próbowałam przedostać się do Valentine'a. Byłam blisko, gdy kolejny potwór zastąpił mi drogę. Zamachnął się wielkim wijącym się ramieniem, lecz zdążyłam uchylić się. Klęcząc widziałam, jak Valentine odchodzi w stronę bocznych drzwi prowadzących do środka Instytutu. Za nim, jak cień, podążał Jace.
Nie miałam wiele czasu. Złapałam przeciwnika za ramiona i wymierzyłam kopniaka w brzuch. Zgiął się w pół, więc wbiłam sztylet w jego plecy i zostawiłam dogorywującego i krztuszącego się własną krwią. Pobiegłam do przejścia, śladem ojca i brata. Wspinałam się w górę schodami, świadoma uciekającego czasu. Wpadłam do wielkiej sali, o mało nie zderzając się z upadającym Jace'em. Nim zorientowałam się w sytuacji, Valentine pojawił się obok niego i zamachnął się mieczem, lecz chybił, dzięki szybkiemu unikowi blondyna. Miecz wbił się w podłogę i tam pozostał, gdy chłopak naparł na przeciwnika. Wyglądało to jak morderczy taniec. Czym prędzej ocknęłam się i ruszyłam na ojca, wyciągając zza pasa sztylet z krwią demona. Wystarczyło draśnięcie.
Valentine wytrącił blondynowi broń z ręki, po czym złapał ją i przystawił mu do szyi.
- Zostaw go!
Oboje odwrócili się w moją stronę. Na twarzy Jace'a malowało się przerażenie, Valentine natomiast wyglądał na zadowolonego. Podciął Jace'owi stopy, tak że blondyn wylądował na kolanach. Ostrze nadal znajdowało się zdecydowanie za blisko jego gardła.
- Przyszłaś ratować braciszka? - zadrwił Valentine'a. - Niezbyt rozważnie. Zabije i ciebie, i jego.
Był tego bliski. Postanowiłam wykorzystać to, czego nauczyłam się na treningach z Alec'iem. Uniosłam nóż na wysokość głowy, wymierzyłam i rzuciłam. Valentine schylił się, a sztylet przeleciał nad nim. Wystarczyło to, by Jace wyrwał się i kopnął go w brzuch. Morgenstern oszalały z wściekłości wymachiwał pięściami. Zerwał się z klęczek i ruszył prosto na nas.
- Clary!
Jace złapał mnie w talii i odciągnął w tył. Cofaliśmy się, pozbawieni broni, bezbronni i przerażeni.
- Zginiecie oboje - szeptał Valentine - Umrzecie, ale przed tym dowiecie się prawdy. Oszukałem was! - zaśmiał się, jakby postradał zmysły. - Nie jesteś moim synem! Jesteś kolejnym plugawym pseudo-bohaterem, takim jak niegdyś ja!
Wyciągnął miecz wbity w ziemię. Razem z Jace'em cofaliśmy się, aż natrafiliśmy na ścianę.
- Ostatnie słowa?! - wrzasnął Valentine.
Nagle rozległ się dźwięk przebijanej skóry. Valentine sięgnął do tyłu, dotknął pleców, a gdy zabrał z nich rękę, jego palce pokrywała szkarłatna krew. Za Morgenstern stała moja mama.
- To za całe zło, jakie wyrządziłeś moim przyjaciołom i rodzinie - szepnęła lodowatym głosem - Za to co zrobiłeś mojej córce.
Upadł na podłogę, w kałuże własnej krwi. Umierał na naszych oczach, a my tylko staliśmy i patrzyliśmy. Łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. Przeszłam nad ciałem ojca i objęłam mamę za szyje. Objęłam ją mocno i płakałam. Po prostu płakałam, tak jak ona właśnie zaczęła. Stałyśmy w uścisku, ani myśląc o oderwaniu się od siebie.
- Kocham cię, skarbie
- A ja ciebie, mamo.
Odsunęłyśmy się od siebie i w tej chwili do sali wpadli Simon, Alec i Magnus. Spojrzeli na nas i dostrzegli Valentine'a, który dawno przestał już oddychać. Umarł.
- My... - zaczął Simon - wygraliśmy?
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie.
- Tak.
Do sali wszedł Robert, a za nim Luck i Maryse z Isabelle. Byliśmy wszyscy.
- Nocni Łowcy zabijają ostatnie demony - poinformował Luck - To koniec.
- Nie wierzę. - wyszeptał Simon - I chyba nie uwierzę.
- Nikt nie wierzy.
Spojrzałam na Jace'a. Wszyscy na niego spojrzeliśmy. Zaśmiałam się z ulgą i wpadłam mu w ramiona. Słyszałam, jak za moimi plecami wszyscy także śmieją się i przytulają. Czują ulgę.
- Wygraliśmy - Jace wyliczał nasze sukcesy - Valentine nie żyje. Wszyscy przetrwaliśmy. A ty... nie jesteś moją siostrą.
Pocałował mnie w usta i trwaliśmy w ten sposób przez nieskończenie długi czas. To koniec. Nareszcie.
Kurczę, zapomniałam o tym konkursie, a miałam zamiar wziąć udział. :c Macie w planach kolejne?
OdpowiedzUsuńwszystkie opowiadania są super.
OdpowiedzUsuńnajbardziej podobała mi się końcówka 2 opowiadania - fajna perspektywa i historia :-)
pozdrawiam
Aneta